Mojego bałtyckiego słowniczka ciąg dalszy. Poprzednie pisane w porcie, to na morzu. Na północ od Jastarni, płynąc z zawrotną prędkością 1.8 kt. Noc ciemna i głucha i tylko ORP Lech wywołuje się z jachtami uparcie chcącymi przepłynąć po jego łańcuchu kotwicznym. Do Nexo jeszcze daleko, a wiatr ma się zacząć około 6 rano. Gdy załoga kolektywnie odrzuca pomysł wejścia Władysławowa, prowadzącemu jednostkę pozostaje jedynie usiąść i coś napisać.
G jak godziny
Nigdy nie sądziłem, że można dostać alergii na słowo, ale jeśli jest takie na rejsach stażowych, które prowadziłem to właśnie są to “godziny”. Jest to temat numer jeden, numer dwa i numer trzy. Otóż jeśli to czytasz, to przypuszczalnie wiesz, że PZŻ wymaga od kandydatów na stopień Jachtowego Sternika Morskiego 200 godzin stażu w minimum dwóch rejsach. Uwierz, że każdy skipper na rejsie stażowym stara się, żeby tych godzin było jak najwięcej, ale nikt nie będzie narażał życia, zdrowia, a chociażby i dobrego samopoczucia załogi tylko po to, żeby ich natłuc jak najwięcej. Przesiedzenie doby w porcie z powodu sztormu i utrata 24 h z opinii porejsowej jest przypuszczam lepszą lekcją dobrej praktyki żeglarskiej niż pchanie się w tenże sztorm tylko po to, żeby móc przystąpić do egzaminu na JSM. Po jednym z ostatnich rejsów, gdzie owo słowo pojawiało się średnio dwa razy na jednostkę czasu przez nie wyrażane, ukułem porównanie “nagrzany jak załoga stażowa na godzinki”.
H jak Hel
Taki fajny port, który ma dla mnie i nie tylko dla mnie symbolikę sklepu na rogu znanej ulicy. Gdy się już jest w jego okolicach każdy port Zatoki znajduje się w zasięgu czterech godzin żeglugi (czyli rzutu beretem). Hel ma to do siebie, że przy fali z południa – południowego wschodu, robi się wewnątrz dość nieciekawie, więc lepiej go w takich warunkach unikać, podobnie jak w weekendy w sezonie letnim, bo spływa tam chyba całe Trójmiasto. Tradycyjne miejsce na niedzielne śniadanie, gdy wracam na zatokę z pięciodniowego stażowego pływania. Należy pamiętać, żeby zgłosić się na kanale numer 10. Do tego stopnia go lubię, ze wybrałem jako port macierzysty dla swojego jachtu. Spowodowało to, dość dziwne złożenie. Jacht mój nazywa się bowiem Flying Polishman. From Hel.
I jak insomnia, czyli bezsenność
Permanentny stan skippera bałtyckiego (przynajmniej w moim przypadku). W pełni wyspać mogę się tylko w porcie, gdzie wiem, że łódka i załoga są o tyle o ile bezpieczne. Chyba, że wybrali się na rejs łódką Bols, albo spotkali kapitana Morgana, o którym powszechnie wiadomo, że mordę potrafi dać całkiem nieźle. Sen na jachcie to temat rzeka. Skipper śpi mało, załoga na początku nie śpi w ogóle, a podczas dłuższych przelotów popada w drugą skrajność i poza snem i wachtami nie robi już nic innego. Jako skipper doznałem po trzydziestu kilku latach życia całkowicie nowego stanu, budzony średnio 5 razy na noc i budzący się sam z siebie drugie pięć razy zacząłem na wpół spać, a na wpół nie. Jest to dziwne uczucie gdy rzeczywistość miesza się z nierzeczywistością i sen przeplata z jawą. Zupełnie jakby jedna półkula odpoczywała, a druga nadal pracowała i analizowała co się dzieje w otoczeniu jachtu. Mimo tego, nie wahaj się budzić skippera, gdy coś wzbudzi Twój niepokój – od tego w końcu jest na jednostce.
Pamiętaj też, że na jachcie będziesz spać w cyklu wachtowym, czyli np. sześć godzin odpoczynku i trzy godziny wachty. Może być też tak, że będziesz spać w jednej koi z kimś kogo nie znasz. Pół biedy gdy to młody żeglarczyk o powierzchowności Adonisa i ciele rzeźbionym przez mistrza Fidiasza lub żeglareczka o aparycji Afrodyty pachnąca fiołkami i różą, a ubierająca do snu zwiewne haleczki. Może się na przykład zdarzyć trafić na mnie i wtedy nie będzie już tak milusio.
Przygotuj się na to zabierając stopery do uszu, albo temu zaradź zabierając kogoś znajomego na rejs z kim możesz dzielić kabinę.
J jak Jachtowy Sternik Morski
Wspomniany już wcześniej stopień żeglarski, który podobno przyznaje uprawnienia do prowadzenia jednostek do 18 metrów długości bez ograniczeń terytorialnych. Moim zdaniem osobnikom rozsądnym pokazuje czego nie umieją i pozwala być w miarę kompetentnym załogantem na rejsach prowadzonych przez kogoś bardziej doświadczonego. Miałem okazję manewrować 18 metrowym jachtem (30 ton), miałem okazję poprowadzić kilka rejsów i z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że sensownej praktyki w żadnej z tych rzeczy w ciągu 200 godzin stażu nie da się nabyć. Daj sobie czas i popływaj z innymi, zobacz jakie mają zwyczaje, jakie robią błędy. Doszkól się i dopiero wtedy myśl o prowadzeniu rejsów morskich. Nie bądź na to nagrzany jak załoga na godzinki stażowe.
K jak Kibel
Zwany czasami, również na K kingstonem (aczkolwiek widziałem to słówko tylko w literaturze). Kibel jachtowy różni się tym od lądowego, że nie wolno doń wrzucać nic, co nie przeszło przez układ pokarmowy człowieka. Jak mawiał jeden dobry znajomy kapitanek: odpowiedź na pytanie, czy można wrzucić papier toaletowy do kibla brzmi: “tak”. Pod warunkiem, że się ten papier najpierw zeżre.
Kibel jest również tym miejscem, gdzie mężczyźni na siłę starają się udowodnić swoją męskość i załatwiać w sposób w jaki są do tego przyzwyczajeni – czyli na stojąco. Na fali kończy się to zwykle żałośnie. Panowie – usiądźmy, nikt Was tam nie widzi, a do sprzątania tegoż przybytku zwykle chętnych brak. Kibel jest również poziomem trzecim zwalczania tzw. choroby morskiej. Więcej na ten temat w przyszłości.
L jak Liepaja
Spa w Hotelu Royal
Chyba jedno z bardziej eklektycznych wnętrz w basenie Morza Bałtyckiego
Liepaja, zwana z polska Lipawą, to port na zachodnim wybrzeżu Łotwy. Dawno temu jedyny port Rzeczpospolitej jaki został nam po Drugim Rozbiorze. Moje ulubione miejsce na całym Bałtyku. Porcik ma kapitalny postindustrialny klimat. Przystań położona jest przy dwóch hotelach ulokowanych w zaadaptowanych zabudowaniach fabrycznych, jest w nim fast food otwarty 24/7 z kuchnią eklektyczną łączącą w karcie smaki meksykańskie z tureckimi, fajna imprezownia otwarta non – stop co pozwala się napić piwa o siódmej rano, strzeżona przez typa wyglądającego jak z filmów o amerykańskich harleyowcach. Hotel Royal o wystroju takim, że jak się doń wejdzie to pierwsza godzina rozmowy schodzi na komentowaniu jego elementów. SPA ze wstępem za pięć euro. Dla autora tego wpisu jest to również sceneria pewnej wyjątkowo romantycznej historii.
K jak Kataryna
Nie chodzi o popularną swego czasu blogerkę. Kataryna to innymi słowy silnik diesla w który wyposażone są jednostki morskie. Kataryna wydaje z siebie dźwięki, które albo są kojące, albo wkurzające, zależnie od okoliczności. O katarynę każdy żeglarz dba. Pamiętać należy, że zarówno po angielsku, jak i po rosyjsku i francusku jacht jest rodzaju żeńskiego. Należy więc traktować go jak kobietę, czyli zazwyczaj delikatnie. Trzymając się tej analogii, kataryna to ta najdelikatniejsza część ciała kobiety, którą należy traktować z dbałością i atencją jak największą. Wszelkie gwałtowne ruchy manetką – surowo zabronione.
Ł jak ładowanie telefonów
Na jachtach na których żegluję, są niestety jedno, może dwa gniazda zapalniczek, do których można wpiąć się z telefonicznymi ładowarkami. Problem w tym, że zwykle jest ich zdecydowanie mniej niż chętnych do ładowania telefonów niż gniazd co prowadzi do wiecznej wojny gestów między członkami załogi. Sprawdzanie: “ty masz już 26% a ja tylko 9 – wyłączę Cię”. Telefony najlepiej przełączyć w tryb samolotowy, gdy kończy się zasięg, a najlepiej wziąć również ze sobą powerbank.
M jak morska choroba
Największy mit i ściema żeglarstwa. Tzw. Choroba morska nie istnieje. Jak jeszcze nie byłeś na morzu, to dalej nie czytaj.
Istotą tego dziwnego zjawiska jest, moim przynajmniej zdaniem, impreza w przeddzień wyjścia z portu. Na to zjawisko istnieje inna nazwa – kac.
Załogi pierwszego dnia, siedzą zwykle na pokładzie, wierząc, że ochroni ich to przed nieprzyjemnymi skutkami bujania. Trochę tak jest, że gdy się stoi na sterze, jest jakoś łatwiej.
Najważniejsze, to się nie poddać. Widziałem ludzi, którzy najedli się aviomarinu i szli spać na 50 godzin. Znam takich, którzy nagle przestają komunikować – nie wykonują poleceń i innych, którzy poruszają się wówczas pod pokładem na czworaka. Znam też takich, którzy wymiotują – i Ci są najrozsądniejsi – trzeba to z siebie po prostu wyrzucić i tyle. Najgorsze natomiast co można zrobić, to się poddać i przeczekiwać bezczynnie skupiając się na swoim cierpieniu. Wtedy nie ma szans, żeby samo z siebie przeszło. Trzeba się czymś zająć. Różne metody, których pełno można znaleźć w internecie – wszystkie są skuteczne. Pod warunkiem, że się w nie uwierzy. Do pewnego czasu byłem przekonany, że pomaga imbir. Gdy podałem go koleżance i natychmiast zwróciła tyle co zjedzony obiad – przestałem weń wierzyć. Równie skuteczne jest po prostu uwierzyć, że choroba morska nie istnieje i to moja najbardziej preferowana metoda jej leczenia.
A poza tym, jak mawiają starzy żeglarze, najbardziej niezawodna metoda to usiąść pod najbliższym drzewem.
Tak zwana choroba morska, ma kilka stadiów przystosowania:
Pierwsze – wytrzymać w ogóle i się na jachcie nie męczyć.
Drugie – wytrzymać w mesie siedząc i normalnie rozmawiając
Trzecie – ugotować obiad na wodzie
Czwarte – „dwójka” w toalecie.
N jak noc.
Noc na morzu to wielkie przeżycie za pierwszym razem. Za każdym następnym zresztą niewiele mniejsze. W nocy wyłażą na Bałtyk statki i suną sobie bezdźwięcznie po morzu, złowrogo tylko łypiąc światłami. Noc to moment, gdy na jachcie życie zwykle zamiera. Pomijając pierwsze dni rejsów stażowych na wysokiej fali, gdy załogi wykazują ogromne zainteresowanie spędzaniem czasu na pokładzie. Noc to świetny moment, by w bajdewindzie, w kabinie dziobowej, położyć się w poprzek, oprzeć stopy o sufit i pogadać o życiu, posłuchać chlupoczącej wody, albo przeraźliwego łomotu dziobu walącego o falę. Załogi w nocy uwielbiają pasjami światło. Latarki mrugają jak stroboskopy na dyskotece, oślepiając wszystkich wokół. Jednym z wymogów uzyskania morskiego świadectwa zdrowia, jest przejście testów psychotechnicznych w tym noktowizji i wrażliwości na olśnienia. W nocy, w co nikt z załóg nie chce uwierzyć – jest tak naprawdę mnóstwo światła. Trzeba tylko dać oczom szansę je znaleźć, a źrenicom chwilę na otwarcie się. Nie nadużywajmy.
O jak Obywatel N. Czyli Neptun
Nie wiem czy rozsądnie o tym pisać mając przed sobą jeszcze kilkadziesiąt mil do przepłynięcia. Zaryzykuję. Wyjątkowo mściwy typ, który wespół z wiatrem rozdaje karty na morzu.
Będąc żeglarzem, człowiek staje się przesądny. Nie dalej jak wczoraj, dwie godziny po tym jak do osobistego logbooka wpisałem sobie, że płynę do Nexo, a byłem jeszcze w drodze – urwała mi się szekla podtrzymująca genuę. Aż strach pomyśleć co by było, gdybym wpisał port przeznaczenia do dziennika jachtowego. Nigdy go nie prowokujcie, a kilkadziesiąt mililitrów whisky wlanej do morza nie jest całkowicie inwestycją bez zwrotu.
P jak prowiant.
A co za tym idzie jedzenie. Na ogół początkujące załogi myślą, że będą w stanie jeść. Życie dość szybko to weryfikuje. Najczęściej kupowane: ryż, makaron i wszelkie do nich dodatki. Dziwnym trafem wszyscy nagle na morzu lubią jeść kisiel – bo podobno wychodzi tak samo łatwo jak wchodzi.
2 odpowiedzi na “Bałtycki Alfabet literki od G do P”
O matulko sam bym lepiej tego nie opisał.Noc na morzu jest–magiczna.To coś jest połączeniem ciszy, szumu fali ,chlupotu wody,trochę strachu/nawet po wielu latach pływania/ i samotności.I w zimie się do tego tęskni.
Jeszcze trochę i będę w Darłowie na swojej łajbie
Jest magia 🙂 Dzięki za opinię!