Od kilkunastu dni na brytyjskich mediach społecznościowych, a konkretnie na grupach żeglarskich, aż wrze i kipi. Przyczyną jest Brexit i niezmiernie skomplikowana sytuacja prawna żeglarzy, zarówno zawodowych jak i amatorskich, którzy znaleźli się w bardzo niejasnej sytuacji dotyczącej respektowania ich uprawnień (wydawanych przez RYA) w krajach członkowskich Unii Europejskiej, a także ogromnej ilości spekulacji i niejasności dotyczących prawa do przebywania jachtów pod brytyjską banderą na wodach terytorialnych Unii Europejskiej.
O ile z uprawnieniami amatorskimi sytuację pewnie jakoś unormuje sam rynek czarterowy, o tyle kwestia uprawnień zawodowych może się stać dla bardzo wielu osób problematyczna. Zważywszy na to, że na terenie Unii Europejskiej funkcjonuje mnóstwo szkół żeglarskich, a także firm czarterowych, oraz prywatnych właścicieli sporych jednostek, które mają jachty porejestrowane w Wielkiej Brytanii, to nie jest to problem w środowisku marginalny.
Nie wiem czy inni tak robią, ale ja się bez bicia przyznaję, że podsłuchuję rozmów radiowych innych jednostek. Czasem po to, żeby się zorientować co będą robić, gdy widzę, że są w pobliżu, kiedy indziej, żeby się czegoś nowego nauczyć, a często po prostu z wrodzonego wścibstwa. Czasem jest się tych rozmów mimowolnym świadkiem, bo ktoś się rozgada na kanale 16, kiedy indzie skaczę sobie po kanałach i udaje mi się coś ciekawego zasłyszeć.
Umieszczę więc w tym miejscu kilka interesujących korespondencji radiowych, które podsłuchałem. Raczej nie będę umieszczał nazw jednostek, bo większości i tak nie pamiętam, a poza tym… no właśnie, poczytajcie.
Proste radio morskie – podstawowe narzędzie komunikacji jachtów i w ogóle wszystkich jednostek pływających. Tutaj pokazuje moment przejścia południka Greenwich.
Ciemna noc sierpniowa, księżyc jeszcze nie wzszedł. Morze Bałtyckie. Gdzieś w połowie drogi między Karlskroną, a Helem. Rozmawia jacht ze statkiem”
Jacht: Statek X, statek x, jacht y prosi
Statek: Odpowiada.
Jacht: Kanał 12 proszę.
Statek: Dwanaście, ok.
Po zmianie kanałów, skipper polskiego jachtu mówi po angielsku, bardzo kategorycznym tonem:
Jacht: Statek x – jakie są Wasze intencje?
Cisza. Nie dziwi, bo statek od dobrych dwóch godzin porusza się ruchem jednostajnym, utrzymuje swój kurs i swoją prędkość. Nic też nie wskazuje
Statek (zdziwiony): Jacht y – Hmmm no jakie mają być, trzymam kurs i prędkość
Jacht: Statek x, ale jestem w pobliżu was.
Statek: No i?
Jacht: No i jestem na żaglach
Cisza. Po chwili:
Statek: I co ja mam z tym w takim razie zrobić? Poza tym nie widzę cię na AIS.
Jacht: Bo nie ma nas na AIS.
Statek: No to podaj kurs, pozycję, prędkość
Jacht: Dobra, wiesz co, trzymaj ten kurs i wszystko będzie dobrze, wszyscy będziemy bezpieczni.
Cisza, po chwili:
Statek: Dzięki za pozwolenie. Over and out.
Morał: zanim się kogoś wywoła, warto się zastanowić po co się to właściwie robi. Statki na środku morza płyną również zazwyczaj po prostej, najkrótszą trasą do swego portu przeznaczenia.
Dwie godziny później ten sam jacht wywołuje inny statek. Przełączam radio na kanał na którym mają rozmawiać, nastawiam szybko pop corn i słucham:
Jacht: Czy nas widzicie?
Statek: Podaj nazwę jeszcze raz… Nie, nie widzę was na AIS.
Jacht: Bo nie ma nas na AIS. Powinieneś widzieć moje światło nawigacyjne.
Statek (po chwili ciszy): No nie widzę nic. Gdzie jesteście?
Jacht: Przed Waszym dziobem.
(zaaferowany, bo bardzo szybko zaczyna mówić): Gdzie przed moim dziobem, nic nie widzę. Podaj dokładną pozycję.
Jacht: Dokładnie przed waszym dziobem. Sześć mil (dziesięć kilometrów) przed Waszym dziobem.
Statek już nawet nie odpowiada.
Morał: Sześć mil morskich to naprawdę daleko. Światło burtowe jachtu nie będzie nawet z takiej odległości widoczne, a dla statku, który płynie z prędkością dwunastu węzłów to pół godziny drogi. Jeśli jesteśmy na jego dziobie, to przeciętnym jachtem w przeciętnych warunkach, będziemy już o dwie i pół mili od miejsca w którym statek wywołaliśmy.
Rzecz dzieje się niedaleko portu Hel. Bohaterowie: Bosmanat i Jednostka Pływająca:
Jednostka Pływająca: Halo port Hel, będę wpływał do portu.
Bosmanat: Jednostka, która wywołała bosmanat Hel. Proszę się porządnie zgłosić.
Jednostka Pływająca: Yyyy… no będę wpływał do portu Hel.
Bosmanat: Ale panie, proszę się zasad korespondencji trzymać: nazwa jednostki, liczba osób, skąd pan płynie…
Jednostką Pływającą: No płynę z Jastarni, trzy osoby.
Bosmanat: A jak się jednostka nazywa?
Cisza
Jednostka Pływająca: Yyy… no… Yamaha 350 tu mam napisane…
Morał: Warto się zapoznać z zasadami korespondencji radiowej, zanim się zacznie korzystać z radia. No i dobrze wiedzieć jak się nazywa to na czym się żegluje.
Na Zatoce Gdańskiej, ruch statków nadzoruje VTS (Vessel Traffic Service) Zatoka. Zwykle VTS rozmawia na swoim kanale (71) i interesują ich głównie duże statki. Pracuje jednak dla VTS jeden pan, który jachty wywołuje dość często, szczególnie gdy te pchają się na TSS (Traffic Separation Scheme – taka autostrada dla statków, po której jachtom w zasadzie nie wolno pływać, a jak już to mają ją przeciąć pod kątem prostym). Pan z VTS prowadzi głównie monologi, bo jachty zwykle go albo nie słyszą, albo wręcz nie chcą słyszeć.
Zatoka Gdańska (w zasadzie Pucka) z naniesionymi autostradami dla statków, których jak lwica młodych pilnuje VTS Zatoka.
„Jacht, który na AIS dowcipnie nazwał się dwie kreseczki. Jacht dwie kreseczki. Tu VTS Zatoka.” – jacht nie odpowiada, a ja znajduję na AIS jednostkę, która rzeczywiście ma sam cudzysłów zamiast nazwy – „Jacht dwie kreski, jacht dwie kreski tu VTS Zatoka! Wpływa pan na trasę statków! Z Gdyni wychodzi duży kontenerowiec, za siedem minut będzie pan bardzo blisko niego. Proszę nie przeszkadzać! Proszę uważać! Proszę nie stwarzać zagrożenia dla ruchu! Proszę słuchać kanału 16! Jacht, który nazwał się na AIS dwie kreseczki! Proszę zmienić kurs i nie przeszkadzać dużym statkom. Tu VTS Zatoka. VTS Zatoka, jest po to, żeby i wam jachtom pomagać! Ale proszę słuchać kanału 16.”
Odpowiedzi się nigdy nie doczekał.
Innym razem ten sam pan:
„Jachty biorące udział w regatach bitwa o Gotland tu VTS Zatoka… Po TSS płynie duży statek kontenerowy, będziecie bardzo blisko, w miarę możności proszę zmienić kurs! Proszę nie utrudniać ruchu statkom”
Rzecz jasna nikt mu nie odpowiada. Pan jest przez chwilę cicho i znowu woła:
„Jachty biorące udział w regatach Bitwa o Gotland! Tu VTS Zatoka! Za siedem minut będziecie bardzo blisko dużego statku kontenerowego. Bardzo proszę umożliwić mu bezpieczne przepłynięcie. Tu VTS Zatoka!”
I tym razem nie ma odpowiedzi, o reakcji jachtów nie wspominając. Chłopaki się ścigają nieustępliwie. Pan mówi kolejnym razem już wyraźnie zrezygnowany:
„Jachty biorące udział w Bitwie o Gotland, tu VTS Zatoka. Duży statek manewruje, żeby zrobić Wam miejsce, ale i Wy mu pomóżcie! Zróbcie mu trochę miejsca… Proszę zachować bezpieczną odległość i nie podpływać do niego zbyt blisko…”
Na AIS widzę, że kontenerowiec rzeczywiście bardzo znacząco zmodyfikował swój kurs, tak że prawie wpłynął na przeciwległy pas ruchu.
Morał: Lepiej nie pływać po TSS, a jeśli już – to słuchać radia, szczególnie gdy się jest na tak zatłoczonym akwenie jak Zatoka Gdańska.
Kolejna rozmowa, ma miejsce w dniu, gdy Marynarka Wojenna detonuje na Zatoce Gdańskiej jakiś niewypał z czasów Drugiej Wojny Światowej. Już kilka dni wcześniej można było przeczytać na ten temat stosowne ostrzeżenie nawigacyjne. Jacht wywołuje jednostkę Marynarki Wojennej (ORP).
Jacht: Okręt Marynarki Wojennej, Okręt Marynarki Wojennej. Jacht X prosi.
ORP (kobiecy głos): Odpowiada.
Jacht: Dzień dobry, jakie są Wasze intencje?
To pytanie, które się zadaje, gdy jednostka w pobliżu zaczyna wykonywać jakieś manewry – na przykład nagle zmienia kurs. W zależności od kontekstu, może to oznaczać: co do cholery wyprawiasz?
ORP: Intencje?!? Jakie są nasze intencje!?!!! Co wy ostrzeżeń nawigacyjnych nie czytacie!?! Stawać mi tu w dryf, ale już!
Jacht (wyraźnie spłoszony): Tak jest proszę pani…
Morał: Dobrze poczytać ostrzeżenia nawigacyjne przed wyjściem w morze. Wystarczy wpisać w google: Ostrzeżenia Nawigacyjne BHMW.
Po Zatoce Gdańskiej płyną dwa jachty. Rzecz dzieje się na kanale 16, wywoławczym. To nie jest miejsce na pogaduchy. W zasadzie powinno się tylko ustalić inny kanał i na niego przejść. Żeglarze zwykle korzystają z „seksualnego” czyli z kanału 69. Rozmowa trochę bez sensu. Wywołują się średnio raz na 5 minut, rozmawiają na 25W więc słychać ich w promieniu kilkunastu kilometrów, tematy rozmów też zupełnie nieistotne:
Jacht 1: Jacht 2, Jacht 2 tu Jacht 1. Co tam u Was słychać?
Jacht 2 (mówi jakieś dziewczę, w tle słychać głośne śmiechy, impreza chyba po całości): Aaaa no tak leci. Fajnie jest.
Jacht 1: A no to spoko, u nas kolacja…
Ktoś z eteru: Ej, a Wy tam macie w radio jakiś inny kanał poza szesnastym?!?
Morał: Nie prowadzi się rozmów towarzyskich na kanale 16. Ten służy do wywoływania innych jednostek i umówienia innego kanału na pogaduchy.
W porcie w Gdańsku, należy obowiązkowo prowadzić nasłuch na kanale 14. Zawsze sporo się tam dzieje, kapitanat od czasu do czasu wzywa różne jednostki, można też wywnioskować czego się spodziewać. Rozmawia Kapitanat i Jacht:
Jacht: Kapitanat, tu Jacht, czy można do Sopotu, dwie osoby na pokładzie.
K: Dzień dobry, a ten jacht to żaglowy, czy motorowy?
Jacht: Motorowy.
K: Można, tylko proszę przestrzegać ograniczenia prędkości.
Jacht: Yyyy… tak jest.
K: Jaki jest limit prędkości?
Jacht: Yyyy… Tak jest, będę płynął z bezpieczną prędkością.
K: No, dobrze radzę. Bo jak nie, to pomiar prędkości jest i będzie kara.
Jacht: Tak jest panie kapitanie.
Morał: Dobrze znać lokalne przepisy portowe. A najlepiej pływać na jachcie żaglowym – wtedy takich pytań nie zadają, bo limit prędkości ciężko przekroczyć.To tyle na dziś, jak się uzbiera nowa porcja, to się znów podzielę
Rumunia pewnie bardziej kojarzy nam się z wycieczkami do
Transylwanii i Maramuresz, a mniej z żeglarstwem i morskimi tradycjami. Gdzieś
tam pewnie przebiegną przez myśl fragmenty „Znaczy Kapitana”, ktoś pewnie
spotkał się z żaglowcem „Mircea”, a żeglujący po Grecji z pewnością minęli się w
którejś z tawern z licznie wypoczywającymi w Grecji Rumunami. Do tego
wszystkiego, poprzedni Prezydent tego kraju, Traian Basescu, był z zawodu
marynarzem, a port w Konstancy jedną z dróg ucieczki na zachód polskich
żołnierzy po klęsce w 1939 roku.
Trochę z sentymentu do tego pięknego kraju, w którym kiedyś przyszło mi mieszkać (dość daleko wprawdzie od morza), a trochę ze zwykłej ciekawości zdecydowałem się na ten wpis. Po krótkim researchu: jednej rozmowie telefonicznej z bardzo uprzejmym panem prezesem Federatia Romana de Yachting oraz wymienianie maili z miłymi panami ze Scoala Nautica pod auspicjami Mojo Yachting z Bukaresztu, czerpiąc zresztą garściami z informacji zamieszczonych na ich stronie internetowej, udało mi się ustalić, co następuje…
Nie ma Kapitana Jachtowego Czarnomorskiego…
Pierwsze co rzuca się w oczy, komuś kto przyzwyczajony jest do polskiego, czy nawet i brytyjskiego systemu szkolenia, to że w Rumunii nie ma jako takich nazw ‘rang’ czy też ‘stopni’ żeglarskich. Nie ma sterników morskich, kapitanów jachtowych czarnomorskich, czy innych coastal skipperów. Są kategorie wód na których, na podstawie posiadanych certyfikatów kompetencji można prowadzić rekreacyjne jednostki pływające do 24 metrów długości.
W gruncie rzeczy, system przyjęty przez Rumunów, to słabo znany w Polsce (tak słabo, że się nawet nie doczekał polskiej strony na Wikipedii), standard certyfikatów kompetencji typu ICC –International Certificate for Operators of Pleasure Crafts. Podobne certyfikaty występują w kilku wariantach w sumie w nieco ponad dwudziestu krajach na świecie. Są one wydawane gdy Państwo ratyfikuje Rezolucję nr 40 Komitetu ds. Transportu Europejskiej Komisji Gospodarczej ONZ. Według różnych wykładni system ten jest uzupełnieniem, czy też międzynarodowym potwierdzeniem, uprawnień wydawanych przez państwo flagi. W założeniu, miała to być próba unifikacji systemu szkoleń i certyfikatów kompetencji żeglarskich i motorowodnych. Polska Rezolucji 40 nie ratyfikowała (pozostając przy jej poprzedniku), stąd też stosunkowo niewiele informacji na temat ICC w naszym kraju i nie ma instytucji, która w oparciu o nią wydawałaby dokumenty.
Z tego co udało mi się ustalić, wynika że w Rumunii ICC jest po prostu jedynym istniejącym dla żeglarzy – amatorów potwierdzeniem ich umiejętności. Kraj ten ratyfikował Rezolucję 40 i wydaje w oparciu o jej wytyczne certyfikaty kompetencji.
Bardzo długa droga przez cztery kategorie i cztery lata
Instytucja, która wydaje certyfikaty na poszczególne kategorie wód oraz przeprowadza egzaminy to odpowiednik polskiego Urzędu Morskiego – Autoritatea Navale Romana (ANR). Żeby w ogóle przystąpić do egzaminu, trzeba przejść szkolenia teoretyczne oraz praktyczne, które mogą przeprowadzać wyłącznie akredytowane przez ANR szkoły żeglarstwa. Jedyny certyfikat, który nie wymaga egzaminu przeprowadzanego przez ANR to typowo żeglarski ‘dodatek’ w postaci literki ‘S’ na certyfikacie. Tutaj wystarczy dyplom ukończenia szkolenia żeglarskiego wystawiony przez szkołę.
Kategorie żeglugowe i przypisane do nich certyfikaty,
poczynając od najniższej, to:
D – wody śródlądowe włącznie z Deltą Dunaju – egzaminuje się z: obsługi łodzi o napędzie motorowym, ogólnych umiejętności żeglarskich oraz z przepisów Regulamentul Navigatiei pe Dunare si Canale, czyli Przepisów o Żegludze po Dunaju, który jest dokumentem w kompleksowy sposób regulującym ruch na tej rzece i opisującym w oparciu o system CEVNI w zasadzie wszystko po kolei: locje, oznakowania, niezbędne dokumenty, które trzeba mieć na jednostce, oświetlenie jednostki, zasady przewozu materiałów niebezpiecznych, zasady korzystania z radaru, wzywanie pomocy w niebezpieczeństwie itp. Cały dokument liczy 166 stron, więc jest co czytać.
C – wody morskie do 6 mil morskich od brzegu, tutaj egzaminuje się z: MPZZM, obsługi i prowadzenia rekreacyjnej jednostki pływającej, umiejętności żeglarskich (seamanship) oraz podstaw nawigacji w tym utrzymywania kursu, ustalania pozycji itp.
B – wody morskie do 24 mil morskich od brzegu. Żeby otrzymać
to uprawnienie przechodzi się egzamin z: MPZZM tym razem po angielsku,
przepisów prawa morskiego, nawigacji, obsługi statku, meteorologii, hydrologii.
Ponadto trzeba być posiadaczem certyfikatu typu C przez dwa lata (!), a także
mieć zrobione szkolenie radiowe, przy czym wymagane jest LRC (Long Range
Certificate).
A – wody morskie, nieograniczone. Egzamin z MPZZM po angielsku, przepisy prawa morskiego, nawigacja, locja, obsługa statku, meteorologia, hydrologia, konstrukcja jednostek pływających, dzielność jednostek pływających oraz ponownie przepisy o żegludze po Dunaju. Podobnie jak w poprzednim przypadku, trzeba być posiadaczem certyfikatu kategorii B przez dwa lata, żeby móc przystąpić do egzaminu oraz mieć licencję operatora LRC.
S – uprawnienia żeglarskie sensu stricte, tutaj podczas egzaminu sprawdza się: znajomość budowy jachtu, umiejętność obsługi olinowania stałego oraz ruchomego, umiejętność manewrowania jednostką na żaglach. W trakcie szkolenia odbywa się przynajmniej 48 godzin pływania po morzu, również w nocy, w trakcie których ćwiczy się manewry dokowania, podjęcia człowieka za burtą itp. Uprawnienia typu S, można zdobyć w dowolnym momencie, już od poziomu wód śródlądowych.
Podczas szkolenia na praktycznie każdy z certyfikatów odbywa się kursy z: pierwszej pomocy, a także symulację pożaru na pokładzie jednostki pływającej oraz uczy zasad bezpieczeństwa na wodzie. W zależności od certyfikatu, szkolenia na poszczególne certyfikaty zawierają od 12 – 16 godzin teorii oraz między 8 a 48 godzin zajęć praktycznych: manewrówek, pływania na żaglach, pracy na cumach i odbijaczach. Egzaminy teoretyczne zdaje się komputerowo, próg zdawalności to 80%. Na każdy z certyfikatów, należy zdać egzamin praktyczny oraz teoretyczny.
Jak to jest z tym stażem?
Bardzo zaintrygował mnie wymóg dwóch lat, który stawiany
jest kandydatom do kategorii A i B. Podpytałem więc moje źródła o to, jak należy
to rozumieć. Jak się okazuje, ANR nie ma opracowanego żadnego systemu
potwierdzania ilości przepłyniętych mil lub godzin, nie ma logbooków, opinii
ani książeczek żeglarskich. Ustalono więc arbitralnie dwa lata przerwy pomiędzy
uzyskaniem poszczególnych certyfikatów.
Przy pisaniu tego artykułu, wspomagałem się: stroną internetową scoalanautica.ro, Wikipedią o standardzie ICC, oryginałem Regulamentul Navigatiei pe Dunare si Canale, stroną internetową Royal Yachting Association, Załącznikiem do Rezolucji nr 40 EKG ONZ , Konwencją CEVNI, oraz dużą ilością kawy.
Trochę się wahałem, czy umieszczać taki wpis, bo może się okazać nieco zbyt kontrowersyjny i wielu pewnie się nie spodoba. Pomijając już, że jest skrajnie subiektywny. Potem wsiadłem do londyńskiego metra i widzę reklamy (może lekko przekręcone, ale wszystko autentyki): ‘Get your mom off the Tinder – dating app for 50+’, zaraz obok: ‘‘Muslim dating app’, a kawałek dalej ‘True Christian dating app’… Pomyślałem sobie: a czemu by żeglarzom obecnym i przyszłym, nie uświadomić jak na ich uczuciowo – romantyczną sferę żeglowanie po morzu wpłynąć może. Jak wszyscy, to wszyscy, a i data temu sprzyja, żeby coś podobnego napisać.
Poniżej sześć przykładów na to, w jaki sposób żeglarstwo może podnieść Twoje szanse na rynku randkowo – matrymonialnym i jeden, jak scementować lub utrwalić Twój związek.
1. Żeglarstwo morskie to coś co mocno wyróżnia
Żeglowanie po morzu, w perspektywie bardzo wielu ludzi jest nie tylko elitarne (choć być nie musi), ale i niebezpieczne (choć zazwyczaj nie jest). Morze i ocean niedomiennie ludzi fascynują, a Ci którzy odważają się po nim pływać na mniejszej lub większej łódce napędzanej siłą wiatru wydają się bardzo odważni. A jak odważni to i bardziej atrakcyjni.
2. Morskie opowieści
Na własne uszy słyszałem, że można o jednym morskim rejsie z niesłabnącą pasją opowiadać pięć bitych dni. To może trochę przesada, ale że sam się w te rejony czasem zapędzam to nie będę się wyśmiewał. Wydaje się faktem, że gawędziarstwo i pasja w opowieściach, zdają się być atrakcyjne. Zresztą, kto nie był na randce, gdzie nagle zapadło niezręczne milczenie i nie wiadomo było co powiedzieć. Historia z tygodniowej wycieczki na przykład na Hebrydy Zewnętrzne będzie czymś co z pewnością sprawi, że niewiasta, czy inny młodzian spojrzą na nas bardziej przychylnym okiem z otwartymi ze zdumienia ustami.
3. Nabierzesz pewności siebie.
Nie wiem, czy ktoś to kiedyś na poważnie zbadał, ale sądząc po ilości blogów i videoblogów, szkół uwodzenia i tego co w nich piszą i opowiadają – pewność siebie wydaje się być najistotniejszą cechą, która powoduje, że wydajemy się atrakcyjni. Pewność siebie na jachcie rośnie na wiele sposobów. Po pierwsze, po przepłynięciu jakiegoś dłuższego odcinka, na przykład dwóch albo trzech dób non – stop na wodzie, ma się poczucie osiągnięcia celu i sukcesu. Myślisz: “ja na tej łódce małej dopłynąłem, aż do…”. Po drugie, zaraz po wejściu na jacht zderzasz się z innymi, często nieznanymi Ci wcześniej ludźmi, z którymi zmuszony jesteś się komunikować, wzajemnie wspierać. A na pewno dzielić z nimi stosunkowo niewielką powierzchnię. Jeśli jesteś introwertycznym i nieśmiałym typem, który chciałby się troszkę otworzyć – jest to dla Ciebie kapitalne ćwiczenie.
4. Stracisz trochę wagi.
Czy raczej: Twoja tkanka tłuszczowa zmieni się w mięśniową. Może to i przykre, że taki mamy obecnie kanon piękności, że szczupli wydają się ogółowi piękniejsi, ale jest jak jest. Trudno powiedzieć jak to do końca działa, że ludzie, którzy dużo żeglują – szczupleją. Doświadczyłem tego na własnej skórze. Ma to ponoć jakiś związek z tym, że ze względu na stałe kołysanie się jachtu nasze ciało non-stop wykonuje niewielki, ale ciągły i nieprzerwany wysiłek. Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Poza tym, jeśli pływamy po ‘zimnym’ nasze zapotrzebowanie na kalorie jest większe, a przyjmujemy ich z grubsza tyle samo, ponadto na jachcie dość regularnie się jada, a to ponoć sprzyja utrzymywaniu dobrej sylwetki. Zresztą, żeby nie być gołosłownym: zdjęcia bardzo dobrze znanych z Youtube braci Trautman żeglujących sobie od lat na jachcie ‘Delos’
5. Będziesz mieć najlepszą opaleniznę.
Będziesz mieć niesamowitą, najlepszą z możliwych opaleniznę. Refleksy światła odbijającego się w wodzie, porywy wiatru smagającego twarz, powodują, że wygląda się jak po odejściu od pieca hutniczego. Widzisz już swoją fotkę na Tinderze?
6. Poznasz mnóstwo bardzo fajnych ludzi. Część z nich będzie pewnie nawet wolna.
Na organizowanych rejsach morskich jest mnóstwo singli. Co więcej, są nawet rejsy wyłącznie dla singli, gdzie organizatorzy dbają o zachowanie odpowiednich parytetów. Czy może być lepszy sposób na szybkie nawiązanie bliskich relacji i niezłe poznanie się z kimś nieznanym, niż spędzenie z nim tygodnia kołysząc się wśród fal? Najlepiej w rejsie gdzie nie ma zasięgu telefonów komórkowych, nic nas nie rozprasza i możemy poświęcić całą i kompletną uwagę drugiej osobie? Zwykle na jachtach spotyka się naprawdę fantastycznych i ciekawych ludzi. I to wszystko bez tego strachu, czy podejść, czy zagadać, co powie, co ludzie pomyślą jak się skrzywi. Co jak się kura na mnie patrzy.. Całe pierwsze podejście – najbardziej stresujące w nawiązywaniu nowych znajomości – jest za Tobą w momencie gdy stawiasz stopę na pokładzie jachtu.
No to jak już znajdziemy sobie tą drugą połówkę na skutek tego jak nasze życie zmieniło się, bo zaczęliśmy się parać morskim żeglarstwem, pozostaje pytanie: jak to zrobić, żeby chciała z nami zostać. Odpowiedź jest bardzo, ale to bardzo prosta:
Bez niej (albo niego). Trochę zdrowego dystansu i ‘czasu dla siebie’ jeszcze żadnemu związkowi chyba nie zaszkodziło. A żona, mąż, chłopak czy dziewczyna, czy nawet dzieci: jak trochę potęsknią, to pewnie bardziej docenią obecność wyrywającego się na tydzień – dwa w roku z domu żeglarza.
To znany fakt, że sposób w jaki spędzasz swój czas, również ten wolny, w pewnym sensie definiuje Cię jako człowieka. Wakacje spędzone w ośrodku wypoczynkowym przy basenie, który wygląda kropka w kropkę tak samo jak podobne mu miejsca w Twoim rodzinnym kraju, połączone z wyjściami na plażę i wycieczkami to tu to tam, na pewno są relaksujące, ale czy pomogą Ci się rozwijać?
Żeglowanie po morzu, czy oceanie to ten rodzaj aktywności, który pozwoli Ci się zarówno zrelaksować jak i wiele nauczyć. Przygotowałem 11 sposobów w jaki żeglarstwo może Ci pomóc w rozwoju Twojej kariery oraz osobowości. Miłej lektury i refleksji nad tym dokąd popłyniesz w następne wakacje.
Jeśli wybierzesz dobry rejs, z dobrą firmą, a co najważniejsze z ogarniętym skipperem, zobaczysz wyjątkowo ciekawy typ przywództwa sytuacyjnego. Skipperzy uczą się jak prowadzić rejsy tak, żeby ich załoga była zadowolona, a równocześnie są odpowiedzialni, za to, żeby jacht dopłynął bezpiecznie do portu przeznaczenia. To wymaga wiele asertywności i umiejętności zmieniania stylu przywództwa w zależności od sytuacji. To coś, czego możesz nie zobaczyć w biurze na codzień.
Zrobisz w wakacje coś innego niż większość Twoich kolegów z pracy. Wyobraź sobie biurowe pogaduchy, gdzie wszyscy opowiadają o tym jak to byli na all inclusive w Tunezji. Które było zresztą bardzo słabe, bo nie mieli tego samego Chardonnay co w zeszłym roku. Ty będziesz się mógł pochwalić np. Przepłynięciem Zatoki Biskajskiej. Takie rzeczy wyróżniają z tłumu. Takie rzeczy widzą i słyszą Twoi koledzy i Twoi przełożeni.
Jeśli tylko będziesz chcieć, nauczysz się wielu interesujących rzeczy. Świat na morzu jest również zorganizowany, w bardzo interesujący sposób. Jest pełno przepisów i zasad, mnóstwo technik do wykorzystania, żeby dopłynąć tam gdzie się chce dopłynąć w jednym kawałku. Mnóstwo różnych sposobów organizowania życia na pokładzie. To bardzo poszerza horyzonty. Jeśli zdecydujesz się na kontynuowanie żeglarstwa jako hobby – nauczysz się naprawdę, naprawdę wiele. Bez wielkiej przesady można chyba powiedzieć, że jest to najbardziej skomplikowane hobby na świecie. Być może jakaś część z rozwiązań morskich znajdzie zastosowanie w Twojej branży? A może Twoja branża ma coś do zaoferowania żeglarstwu?
Na własne oczy zobaczysz, jak w praktyce działają wszystkie te teorie na temat budowania się grup i relacji międzyludzkich. Jeśli przyłączysz się do zorganizowanego rejsu – a to będzie prawdopodobnie Twój pierwszy krok – zobaczysz jak w ciągu kilku godzin grupka nieznanych sobie wcześniej ludzi zmienia się w sprawny kolektyw i grupę zadaniową. To fascynująca obserwacja i jeżeli wyciągniesz z niej odpowiednie wnioski, będziesz mógł tą wiedzę zastosować u siebie w pracy.
Nawiązujesz kontakty. Dużo kontaktów. Na rejsach można spotkać cały przekrój społeczeństwa. Jesteś z tymi ludźmi na niewielkiej przestrzeni, więc siłą rzeczy zaczniesz z nimi rozmawiać. Spotkasz: lekarzy, właścicieli małych i większych firm, managerów, specjalistów z najróżniejszych dziedzin. Te kontakty dostajesz niejako w gratisie, gdy wybierasz się na zorganizowany rejs i mogą się stać dla Ciebie długoterminowymi przyjaźniami. Kto wie, czy na rejsie nie spotkasz swojego przyszłego szefa, pracownika, klienta czy podwykonawcę?
Wychodzisz ze swojej strefy komfortu – a to pomaga Ci się rozwijać i Cię uszczęśliwia. Życie na niewielkiej przestrzeni przez kilka dni wymusi na Tobie skupienie się na innych ludziach i spowoduje podniesienie się Twojego poziomu inteligencji emocjonalnej. Ewentualnie błyskawicznie go zweryfikuje. To pomaga łatwiej czytać innych już później, w pracy. Te miękkie umiejętności są bardzo cenne i to niezależnie od branży, czy stanowiska.
Nabierasz dystansu i pewności siebie, a te są zawsze ważne dla kariery. Wyobraź sobie, że komuś nie podoba się tabelka excela, którą właśnie przygotowałeś i wyraża to w nieciekawy sposób. Wystarczy wtedy przypomnieć sobie tą ciężką noc na Morzu Północnym, gdy fale waliły się na pokład. To naprawdę pomoże znaleźć Ci umieścić tą tabelkę i powiązane z nią Twoje negatywne uczucia w miejscu, na które zasługuje.
Jeśli wybierzesz się na zorganizowaną wycieczkę jachtem, jedyne czym musisz się martwić, to jak się dostać na start i wydostać z mety. Resztą zajmie się organizator. Nie musisz planować noclegów, hoteli, ogarniać biletów i rozkładów jazdy (poza dojazdem na start i powrotem z mety). Po prostu skupiasz się na tym, żeby odpocząć w niezwykły sposób. Podobno urlop jest jedną z najbardziej stresujących czynności w życiu ludzi – nie pozwól na to! Odpocznij, wróć do pracy naładowany jak nigdy dotąd.
Dajesz się inspirować innym. Jako się rzekło wcześniej – naprawdę różni ludzie trafiają się na jachtach. Wielu z nich ma wyjątkowo ciekawe spostrzeżenia. Są tam z Tobą i dla Ciebie. Korzystaj, słuchaj, inspiruj się – nigdy nie wiesz co i kiedy może się połączyć z tym czym się na co dzień zajmujesz.
Jeśli pracujesz w marketingu albo PR albo zajmujesz się social media – uwierz mi, że zdjęcia za sterem jachtu morskiego, będą tymi, gdzie nazbierasz najwięcej lajków i komentarzy. No chyba, że jesteś pilotem akrobatą.
To chyba już jedyny sposób i miejsce w świecie, żeby zafundować sobie ‘cyfrowy detoks’. Gdy odpłynie się już od brzegu i skończy się zasięg, będziesz się mógł naprawdę zrelaksować bez dziesiątków gigabajtów informacji bombardujących Cię każdego dnia. Zostaniesz tylko Ty i morze.
Nie ma na co czekać. Zapisz się na jakiś ciekawy rejs i zobacz jak to jest.
Tych na morzu sporo, zwykle rzecz jasna morskie opowieści. Na rejsach stażowych zabawne w dwójnasób, bo załogi zwykle świeże – drugi albo trzeci raz w morzu, a opowieści jak z czterdziestoletniej kariery rybaka z Jersey. Głównym tematem są oczywiście „uprawnienia”. Co zabawne, nikt jeszcze w przekonujący sposób nie odpowiedział mi na pytanie na co mu właściwie te uprawnienia. Pytań pojawia się bardzo wiele. W ramach tego bloga myślę, że zrobię swego czasu swoiste FAQ, gdzie najczęstsze pytania się pojawią.
S jak seks
Chodzę nieogolony, niedomyty, niewyspany, w brudnych ubraniach. Przesiąkam specyficznym zapachem łódki, fajek i kawy. Na miasto wychodzę w spodniach od dresu, bo nie chce mi się przebierać i nawet latem zdarza mi się nosić wełnianą czapkę. Bluza z kapturem, którą mam, służy mi już od lat trzech. Ale mimo to uważam się za dżentelmena pełną gębą i o seksie, a szczególnie swoich doświadczeniach w tej materii pisał nie będę, bo nie wypada. Zresztą o czym pisać po powyższym opisie, jakże seksownego żeglarza.
No dobra, jeden ‘insight’: falowanie odwala za Was połowę roboty 😉
T jak tęsknota
Żeglarze to najwięksi schizofrenicy na świecie. Na morzu tęsknią za lądem, a na lądzie za morzem. Tęsknota żeglarska jest jednak inna niż lądowa. Na morzu niby się ciągle coś dzieje, ale jednak stałe pozbawienie się bodźców, które wpływają na przeciętnego mieszkańca dużego miasta, powoduje, że tęskni się dużo intensywniej. Tęskni się do osób, które nawet przelotnie się niegdyś poznało, jakichś pociągowych znajomości, portowych przelotnych flirtów sprzed kilku miesięcy, przyjaciół żeglarzy, których znało się tydzień lata temu, a kontakt się gdzieś utrzymał. Dwutygodniowa z kimś znajomość, w warunkach gdy nie ma bodźców, które mogłyby ją przyćmić, jest materiałem do wielogodzinnych wspomnień, analizy każdego szczegółu czasu spędzonego wspólnie, każdego gestu i słowa, spojrzenia. Osoby stają się sobie niezwykle bliskie w niezwykle krótkim czasie. Ktoś, kto schodzi na ląd i trafia w wir zajęć codziennych, innych emocji i problemów – zapomina. Żeglarz natomiast tęskni tak intensywnie jak bardzo intensywnie pamięta, a pamięta jako się rzekło bardzo intensywnie. Monotonia morza nie dostarcza wystarczającej ilości bodźców pozwalających na szybkie zapominanie. Więzi w tym świecie tworzą się szybko i bywają zadziwiająco trwałe – dużo trwalsze niż te zawarte na lądzie.
W jak wiatr
Demiurg i jedyny prawdziwie rozdający karty na morzu. W zależności od tego czy wieje i jak wieje można płynąć albo i nie. Im dłużej się pływa, tym bardziej żeglarz zdaje sobie sprawę z tego jak wąski tak naprawdę jest „przedział żeglowny”. No bo tak: przeciętny morski jacht ma szansę wypełnić żagle i nabrać jakiejkolwiek prędkości sensownej gdy wieje lekko powyżej 12 węzłów i tak naprawdę najfajniej żegluje się gdzieś do węzłów 20 – 25. Powyżej 25 trzeba już myśleć o refowaniu, w okolicach 30 zwykle zaczyna łódkę już dość poważnie przechylać. Powyżej 35 wszystko wyje, gwiżdże i huczy, przy ponad 40 robi się już bardzo, bardzo nieprzyjemnie. Nie dość, że wiatr jest na tyle wredny, że wieje z różną siłą, co zmusza do sporych kombinacji to jeszcze wieje z różnych kierunków, co również bywa upierdliwe. Jak za bardzo z przodu – źle bo nie popłyniesz, a nawet jak popłyniesz to będziesz jechać na burcie i chodzić głodny, bo w przechyle nikt nie da rady niczego ugotować. Jak za bardzo z tyłu – znowu problem, bo grot zasłania genuę i się źle steruje, a poza tym niewprawieni sternicy doprowadzają do niekontrolowanych zwrotów przez rufę…
Z jak „za cudowne ocalenie”
Żeglarski toast. Nie pije się „na zdrowie”, ani żadne takie. Za cudowne ocalenie w warunkach bałtyckich, jest toastem najbardziej stosownym.
Ż jak żeglarz
Czyli siłą rzeczy ja, a także kilkaset tysięcy podobnych mi zapaleńców na całym świecie, którzy z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, decydują sie nadal, a przypominam, że wchodzimy w lata dwudzieste dwudziestego pierwszego wieku, snuć po morzu w łódce, która liczy kilkanaście metrów długości i przemierza jakieś dziesięć kilometrów na godzinę.
Żeglarze to fajni ludzie. Obcowanie z żywiołem uczy ich dystansu do samych siebie i różnych problemów. Przebywanie z innymi ludźmi na niewielkiej powierzchni uczy pewności siebie, a także najrozmaitszych społecznych kompetencji. Pomijiając już to, że mają absolutnie najlepszą opaleniznę i chudną nic nie robiąc (organizm kompensuje kołysanie jachtu, więc siłą rzeczy cały czas wykonuje ćwiczenia fizyczne, nawet w trakcie snu.
Z żeglarzami jest trochę jak z tym dowcipem o pilotach linii lotniczych, po czym takowego poznać. Po niczym, bo sam Ci o tym powie. I bardzo dobrze, bo identyfikowanie się jako żeglarz morski to powód do dumy. Dowód na to, że potrafisz wyjść ze swojej strefy komfortu i popróbować innego rodzaju wypoczynku, odwagi – bo nie boisz się obcować z nieznanymi sobie ludźmi, popłynąć w nieznane i zawierzyć się falom na oceanie czy morzu.
Jeśli nie jesteś żeglarzem, a chciałbyś nim zostać – odpowiedź jest na tej stronie.
Tak się złożyło, że od pewnego czasu jestem skipperem. Skipperem, czyli kapitanem niewielkiego jachtu lub jak to ktoś określił “przedszkolanką dla dorosłych”. O tym jak do tego doszło – innym razem. Pływam po Bałtyku i nie tylko z dość przypadkowymi ludźmi, którzy najczęściej trafiają na morze pierwszy raz i jest to dla nich, tak jak i dla mnie było, wielkie przeżycie. Dla nich zatem ten pierwszy, a potem i kolejne wpisy.
Może wyjaśni parę rzeczy przed wyjściem na morze.
A jak Asekuracja.
Jacht na morzu się trzęsie i buja nim, to oczywiste. Oczywiste wydaje się również, że po to by funkcjonować w takim środowisku i po pierwsze wrócić, a po drugie wrócić ze niezmienioną kompozycją układu kostnego, należy się asekurować. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. O ile na pokładzie asekuruje się “wąsami” (taka specjalna uprząż, którą należy wpiąć w stały element jachtu), o tyle wewnątrz łódki jest z tym już nieco inaczej.
Najważniejsze to nie walczyć na siłę z żywiołem. Najlepiej postarać się wyczuć dominujący ruch jachtu i starać się wykorzystać go do własnych celów. Jacht, na żaglach i na fali porusza się zadziwiająco regularnie.
Jeśli idziemy w dużym przechyle, to niekoniecznie musimy uparcie stać na kolanach w przeproście jak na szczudłach, bo przy pierwszej, nawet umiarkowanej, fali polecimy przez całą szerokość jachtu. Czasem łatwiej gdzieś zjechać na skarpetkach, ramieniem odbić się od ściany i wyhamować na handrelingu nad zlewem niż uparcie podążać jakąś z góry wytyczoną trajektorią. Zamiast złazić zejściówką, która łapie 40 stopni przechyłu – łatwiej opuścić się na ramionach trzymając się za krawędź nadbudówki i od razu usiąść przy stoliku nawigacyjnym. Czasem w jachtach są specjalne relingi w suficie, których można się złapać, korzystajmy z nich. Do gotowania, czy zmywania – można również ubrać uprząż i wpiąć się w stałe stanowisko asekuracyjne.
Do asekuracji wewnątrz jachtu, najsłabiej nadają się: klamki i rączki od armatury kuchenno – łazienkowej. Mają zadziwiającą tendencję do pozostawania w ręku członka załogi i trudno się je naprawia.
B jak Bałtyk
Wyjątkowo interesujący akwen. Są ludzie, którzy twierdzą, że to wielkie jezioro i pewnie mają trochę racji. Są tacy, którzy uważają, że to morze już arktyczne i pewnie też mają trochę racji. Nie będę cytował tego co pisze Wikipedia, czy podręczniki do geografii. Wiem na pewno, bo doświadczyłem na własnej skórze, że jest akwenem bardzo urozmaiconym. Archipelagi tysięcy wysepek na zachodzie i północy (Alandy i Archipelag Turku to ponoć 9700 wysp) i pustynne, nudne wybrzeża na południu i wschodzie. Pogoda, która w jednym tygodniu pozwala na pokonanie 450 mil w cztery i pół dnia, po trójkącie bo wiatr jak na zamówienie zmienia kierunek, a w innym zamyka na tydzień w porcie. Fala, która potrafi urosnąć do 4 metrów i mieć okres raptem kilku sekund. Wiatr, który rozwiewa się nawet do 12 w skali Beauforta. Ruch statków tak wielki, że można spędzić całą noc na łamigłówkach jak przejechać którąś z autostrad i kilka interesujących krajów, które można odwiedzić. Intensywne, arktyczne jezioro.
C jak CPA
Tango ze statkami
Czyli closest point of approach lub po polsku najbliższy punkt zbliżenia. To taka ciekawa wartość, którą można wyczytać z plottera i mówiąca o tym w jakiej odległości przetną się kursy: nasze i obserwowanego właśnie przez AIS (automatyczną identyfikację statków) statku. Wyraża się to w milach. Uzupełnione jest prawie zawsze tak zwanym TCPA, nadającym temu spotkaniu wymiar czasowy i odpowiadającym na pytanie kiedy to spotkanie nastąpi. Na jachcie, którym rzuca fala i wiatr, prowadzonym ręką niedoświadczonego sternika, CPA jest zwykle bardzo niestabilne i lubi się wahać nawet o kilka mil. Wartości skaczą od np. 50 metrów do 2 Nm (mil morskich). Jeśli widzisz, ze CPA jest wyrażane w metrach, przy TCPA poniżej kwadransa, to już naprawdę najwyższa pora, żeby obudzić skippera. Jeśli Ty tego nie zrobisz to pewnie wkrótce zrobi to statek wywołując Was na radio, a wtedy bura od kapitana gotowa.
D jak darcie się / darcie ryja
Jedna z popularniejszych metod komunikacji werbalnej na jachcie, szczególnie w przypadkach silnego wiatru i łopoczących żagli, jak również czasem konieczności wydobycia ze stuporu cierpiącego na chorobę morską załoganta, który nie reaguje na polecenie wybrania jakiejś liny w kluczowym momencie manewru. Sam się zdziwiłem, gdy zostałem skipperem, że w ogóle potrafię wydobyć z siebie krzyk, bo wcześniej mi się to nie zdarzało. Wiem też, że łopocząca genua o powierzchni kawalerki w Warszawie potrafi narobić niezłego huku i nie tylko napędzić stracha nawet najbardziej nagrzanym na żeglowanie, ale po prostu skutecznie wytłumia wszelkie głosy. Wówczas niestety – trzeba krzyczeć. Nie bierzcie tego personalnie – skipperzy to zazwyczaj równi goście.
D jak dziewczyny
Najczęściej występujące pod postacią podmiotu w pytaniu: “Czy są jakieś dziewczyny na rejsie” i nieuchronnie następującą po nim odpowiedzią “nie”. Zdarzają się, ale rzadko. Są dobrem bardzo pożądanym, bo niewiarygodnie łagodzą obyczaje męskiej części załogi. Jest grzeczniej, milej, czyściej, obiady jakby smaczniejsze (Panowie bardziej się starają), kibel jakby czystszy, dyskusje bardziej elokwentne i taktowne. Normalnie Wersal. Drogie Panie – nie wahajcie się przyjeżdżać na rejsy.
E jak “etapówka”
Czyli rejs etapowy. Zmora skippera bałtyckiego. Nie można dowolnie zaplanować sobie trasy, bo gdzieś trzeba dotrzeć na sobotę i wymianę załogi. Zwykle więc od samego początku zasuwa się ile tylko pary w żaglach, żeby robić odległość jeśli warunki pozwalają i nie marnuje czasu po drodze, bo na Bałtyku nigdy nie wiadomo co pogoda za dwa dni przyniesie. Moją pierwszą w życiu etapówkę jako dowódca ukończyłem z drobnym siedmiodniowym opóźnieniem spowodowanym przez sztormy. Jak mówią w korpo: “there is always room for improvment”.