Stoję na parkingu przed Lidlem, który spokojnie mógłby sobie napisać na fasadzie „the northernmost Lidl in Mainland UK”. Czekam na Caroline, nowego załoganta Chrisa oraz jego przyjaciela, z którym przyjechali z Inverness. Kolega Chrisa wyświadcza nam uprzejmość i najpierw zabiera nas na pobliski przylądek – atrakcję turystyczną John O’Groats, a potem bierze do sklepu, żebyśmy mogli dokupić co cięższego prowiantu. Oni kupują, a ja stoję i przyglądam się cieśninie, którą bardzo nie chciałem płynąć, ale splot okoliczności sprawił, że jednak przyjdzie mi to zrobić.
Gdyby nie to, że doskonale wiem, że jest początek lipca, to na podstawie obserwacji pogody musiałbym odnieść wrażenie, że mamy połowę marca. Słońce to się pojawia, a to znika między postrzępionymi i szarymi, galopującymi chmurami. Temperatura to pewnie niecałe piętnaście stopni, ale tężejący, północno zachodni wiatr, będący pewnie efektem wyżu gdzieś w okolicach Grenlandii, sprawia, że jest bardzo nieprzyjemnie. Wiatr i niedobór snu z ostatnich kilku dni, powodują, że nawet kurtka sztormiaka, którą mam na sobie nie pomaga i drżę z zimna.