Tak się złożyło, że od pewnego czasu jestem skipperem. Skipperem, czyli kapitanem niewielkiego jachtu lub jak to ktoś określił “przedszkolanką dla dorosłych”. O tym jak do tego doszło – innym razem. Pływam po Bałtyku i nie tylko z dość przypadkowymi ludźmi, którzy najczęściej trafiają na morze pierwszy raz i jest to dla nich, tak jak i dla mnie było, wielkie przeżycie. Dla nich zatem ten pierwszy, a potem i kolejne wpisy.
Może wyjaśni parę rzeczy przed wyjściem na morze.
A jak Asekuracja.
Jacht na morzu się trzęsie i buja nim, to oczywiste. Oczywiste wydaje się również, że po to by funkcjonować w takim środowisku i po pierwsze wrócić, a po drugie wrócić ze niezmienioną kompozycją układu kostnego, należy się asekurować. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. O ile na pokładzie asekuruje się “wąsami” (taka specjalna uprząż, którą należy wpiąć w stały element jachtu), o tyle wewnątrz łódki jest z tym już nieco inaczej.
Najważniejsze to nie walczyć na siłę z żywiołem. Najlepiej postarać się wyczuć dominujący ruch jachtu i starać się wykorzystać go do własnych celów. Jacht, na żaglach i na fali porusza się zadziwiająco regularnie.
Jeśli idziemy w dużym przechyle, to niekoniecznie musimy uparcie stać na kolanach w przeproście jak na szczudłach, bo przy pierwszej, nawet umiarkowanej, fali polecimy przez całą szerokość jachtu. Czasem łatwiej gdzieś zjechać na skarpetkach, ramieniem odbić się od ściany i wyhamować na handrelingu nad zlewem niż uparcie podążać jakąś z góry wytyczoną trajektorią. Zamiast złazić zejściówką, która łapie 40 stopni przechyłu – łatwiej opuścić się na ramionach trzymając się za krawędź nadbudówki i od razu usiąść przy stoliku nawigacyjnym. Czasem w jachtach są specjalne relingi w suficie, których można się złapać, korzystajmy z nich. Do gotowania, czy zmywania – można również ubrać uprząż i wpiąć się w stałe stanowisko asekuracyjne.
Do asekuracji wewnątrz jachtu, najsłabiej nadają się: klamki i rączki od armatury kuchenno – łazienkowej. Mają zadziwiającą tendencję do pozostawania w ręku członka załogi i trudno się je naprawia.
B jak Bałtyk
Wyjątkowo interesujący akwen. Są ludzie, którzy twierdzą, że to wielkie jezioro i pewnie mają trochę racji. Są tacy, którzy uważają, że to morze już arktyczne i pewnie też mają trochę racji. Nie będę cytował tego co pisze Wikipedia, czy podręczniki do geografii. Wiem na pewno, bo doświadczyłem na własnej skórze, że jest akwenem bardzo urozmaiconym. Archipelagi tysięcy wysepek na zachodzie i północy (Alandy i Archipelag Turku to ponoć 9700 wysp) i pustynne, nudne wybrzeża na południu i wschodzie. Pogoda, która w jednym tygodniu pozwala na pokonanie 450 mil w cztery i pół dnia, po trójkącie bo wiatr jak na zamówienie zmienia kierunek, a w innym zamyka na tydzień w porcie. Fala, która potrafi urosnąć do 4 metrów i mieć okres raptem kilku sekund. Wiatr, który rozwiewa się nawet do 12 w skali Beauforta. Ruch statków tak wielki, że można spędzić całą noc na łamigłówkach jak przejechać którąś z autostrad i kilka interesujących krajów, które można odwiedzić. Intensywne, arktyczne jezioro.
C jak CPA
Tango ze statkami
Czyli closest point of approach lub po polsku najbliższy punkt zbliżenia. To taka ciekawa wartość, którą można wyczytać z plottera i mówiąca o tym w jakiej odległości przetną się kursy: nasze i obserwowanego właśnie przez AIS (automatyczną identyfikację statków) statku. Wyraża się to w milach. Uzupełnione jest prawie zawsze tak zwanym TCPA, nadającym temu spotkaniu wymiar czasowy i odpowiadającym na pytanie kiedy to spotkanie nastąpi. Na jachcie, którym rzuca fala i wiatr, prowadzonym ręką niedoświadczonego sternika, CPA jest zwykle bardzo niestabilne i lubi się wahać nawet o kilka mil. Wartości skaczą od np. 50 metrów do 2 Nm (mil morskich). Jeśli widzisz, ze CPA jest wyrażane w metrach, przy TCPA poniżej kwadransa, to już naprawdę najwyższa pora, żeby obudzić skippera. Jeśli Ty tego nie zrobisz to pewnie wkrótce zrobi to statek wywołując Was na radio, a wtedy bura od kapitana gotowa.
D jak darcie się / darcie ryja
Jedna z popularniejszych metod komunikacji werbalnej na jachcie, szczególnie w przypadkach silnego wiatru i łopoczących żagli, jak również czasem konieczności wydobycia ze stuporu cierpiącego na chorobę morską załoganta, który nie reaguje na polecenie wybrania jakiejś liny w kluczowym momencie manewru. Sam się zdziwiłem, gdy zostałem skipperem, że w ogóle potrafię wydobyć z siebie krzyk, bo wcześniej mi się to nie zdarzało. Wiem też, że łopocząca genua o powierzchni kawalerki w Warszawie potrafi narobić niezłego huku i nie tylko napędzić stracha nawet najbardziej nagrzanym na żeglowanie, ale po prostu skutecznie wytłumia wszelkie głosy. Wówczas niestety – trzeba krzyczeć. Nie bierzcie tego personalnie – skipperzy to zazwyczaj równi goście.
D jak dziewczyny
Najczęściej występujące pod postacią podmiotu w pytaniu: “Czy są jakieś dziewczyny na rejsie” i nieuchronnie następującą po nim odpowiedzią “nie”. Zdarzają się, ale rzadko. Są dobrem bardzo pożądanym, bo niewiarygodnie łagodzą obyczaje męskiej części załogi. Jest grzeczniej, milej, czyściej, obiady jakby smaczniejsze (Panowie bardziej się starają), kibel jakby czystszy, dyskusje bardziej elokwentne i taktowne. Normalnie Wersal. Drogie Panie – nie wahajcie się przyjeżdżać na rejsy.
E jak “etapówka”
Czyli rejs etapowy. Zmora skippera bałtyckiego. Nie można dowolnie zaplanować sobie trasy, bo gdzieś trzeba dotrzeć na sobotę i wymianę załogi. Zwykle więc od samego początku zasuwa się ile tylko pary w żaglach, żeby robić odległość jeśli warunki pozwalają i nie marnuje czasu po drodze, bo na Bałtyku nigdy nie wiadomo co pogoda za dwa dni przyniesie. Moją pierwszą w życiu etapówkę jako dowódca ukończyłem z drobnym siedmiodniowym opóźnieniem spowodowanym przez sztormy. Jak mówią w korpo: “there is always room for improvment”.